''CHRYSTUS DLA NARODÓW''
ŚWIADECTWO OSTRZEŻENIE
BYŁEGO PRACOWNIKA SZKOŁY
JUSTYNA - były pracownik szkoły ''Chrystus dla Narodów'' (2000-2004)W 2000 roku ukończyłam anglistykę i nastąpiła pewna luka w moim życiu. Praca w
amerykańskiej ''szkole biblijnej'' ''Chrystus dla narodów'' wydawała się doskonale ją wypełniać.
Zwłaszcza ,że trafiała ona w sedno moich pragnień: wykorzystania umiejętności i kwalifikacji zawodowych w pracy i służbie Panu Bogu.
Propozycja pracy została mi złożona przez dyrekcję szkoły.
Po rozmowie –wywiadzie z panią dyrektor okazało się, że świetnie nadaję się na nowego członka personelu-tłumacza.
Tak rozpoczętą pracę kontynuowałam aż do 2004 roku.
Jako oddana i wówczas gorliwie pełniąca swoją funkcję pracowniczka szkoły, brałam entuzjastycznie udział w najróżniejszych zajęciach: wykładach, modlitwach, uwielbieniu, warsztatach z szeroko rozumianej sztuki chrześcijańskiej (w tym Letniej Szkole Sztuki) czy programach misyjnych szkoły.
Wszystko to całkowicie zmieniło mój dotychczasowy sposób myślenia jako osoby wierzącej w Jezusa Chrystusa, mój stosunek do wiary i do samego Boga.
W reklamowej broszurce filia szkoły
,,Chdn-Polska”, aktualnie mieszcząca się w Gdyni, podaje: ,,Korzenie szkoły wywodzą się z organizacji ,,Christ for the Nations” założonej ponad 50 lat temu w Dallas.
Jest to dokładnie ta sama szkoła, o której w swojej apologetycznej książce ,
,Zwiedzione chrześcijaństwo” wspominają dwaj uznani bibliści
Dave Hunt i T.A. McMahon(Bogoludzie, str 212). Jest ona, jak piszą w ostatnim rozdziale, organizacją rozpowszechniającą fałszywe nauki.
Mają one swój początek m.in. w dzisiejszym ruchu pozytywnego wyznania, kręgach PMA (pozytywnego nastawienia, które stanowi rdzeń większości dzisiejszych technik osiągania sukcesu), następnie w ruchu ,,mocy wiary” (głoszonej chociażby przez Hagin’ów i Copeland’ów), oraz technik „siły umysłu” (Science of Mind).
'KRISTET CENTER SYD'' (Szwecja)
ŚWIADECTWO OSTRZEŻENIETa sama nauka, te same metody i ludzie powiązanii dzisiaj z CHDN, kilka lat wcześniej w Szwecji.
Wiosną 1998r. trafiło w nasze ręce zaproszenie do chrześcijańskiego ośrodka Kristet Center Syd /KCS/ w południowej Szwecji. Oferta wyjazdu była bardzo atrakcyjna.
W zamian za pięć godzin pracy dziennie przez pięć dni w tygodniu można było zostać za darmo, warunek, że przyjechało się, co najmniej na miesiąc. Jedynym kosztem pobytu był wtedy koszt promu.
Tę kuszącą propozycję przedstawił nam w naszym kościele (KChWE) człowiek o imieniu Wicek, który jest członkiem KCS. Po przeczytaniu reklamy KCS w broszurce
ABSOLUTNIE FANTASTYCZNE dodatkowo utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jest wolą Bożą, abyśmy tam pojechali.
Po wypełnieniu szczegółowej ankiety uzyskaliśmy zaproszenie.
Wyjechaliśmy my /tj. ja z żoną/ oraz dwójka naszych przyjaciół. Wyjechano po nas do samej Kalskrony i następnego dnia znaleźliśmy się w pięknie położonym ośrodku w Koleberga.
Miejsce naszego pobytu prezentowało się wspaniale! Komfortowe pokoje, świetlica z pełnym wyposażeniem do wypoczynku, telewizja, video, stół bilardowy, siłownia, sauna i solarium.
Wszystko w otoczeniu lasu, wokół zwierzęta.
To było miejsce naszego zamieszkania i noclegów.
Następnego ranka wyjechaliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy pracować, modlić się i dodatkowo spędzać razem czas. Wszystko wokół było w stylu kowbojskim.
Zamiast kazalnicy beczka, wewnątrz miejsca zgromadzeń znajdowała się bryczka, z tyłu bar. Na ścianach-tarcze z rzutkami.
Na scenie stało bardzo dużo instrumentów muzycznych.
Była też słabo zaopatrzona księgarnia (parę książek i trochę kaset, w większości zawierających nagrania z ich konferencji i nabożeństw).
W piwnicy budynku znajdowała się bardzo prężnie działająca drukarnia, w której drukowano masę biuletynów, traktatów i broszurek reklamujących ośrodek. To było głównie miejsce naszej pracy.
Dookoła budynku znajdowało się mnóstwo atrakcji. Zjazdy liną, rzuty toporem Wikingów, strzelnice, łuki, „małpi gaj”, huśtawki. Wokoło było też mnóstwo budynków. KCS prowadzi m.in. szkołę podstawową i gimnazjum. Co najmniej połowa członków KCS mieszkała i pracowała w tym miejscu.
Każdy wolny czas spędzali w kościele pracując lub modląc się.
PIERWSZY DZIEŃ….minął nam na zwiedzaniu ośrodka.
Mówiono nam wielokrotnie: „nie jesteśmy religijni” oraz „ ten pobyt na pewno was przemieni, otwórzcie się na wszystko, co możecie otrzymać od Boga”.
Wyjeżdżając z Polski oczekiwaliśmy wzrostu duchowego, nowych przyjaźni i przygody z Bogiem.
Zapewniano nas wcześniej, że będą różnego rodzaju grupy: ewangelizacyjne, uwielbienia, pantomimy itp. Okazało się jednak, że udział w spotkaniach danej grupy jest możliwy wyłącznie dla osób mających służbę w KCS. Nikt z zewnątrz nie miał prawa w nich uczestniczyć.
Po skontaktowaniu się z Izą z polski, która była tam już od dwóch miesięcy, dowiedzieliśmy się, że
nie mamy co liczyć na studium Biblijne w grupie ponieważ coś takiego tam po prostu nie występuje… DUCH W BRZUCHU.
Codziennie rano odbywała się charakterystyczna dla tych kręgów modlitwa.
Wszyscy równocześnie na głos modlili się i głośno krzyczeli (nawet do mikrofonów).
To co nas jednak zdziwiło, to dziwne zachowanie większości osób, które trzymając się za brzuch głośno krzyczały.
Tłumaczono nam i wielokrotnie potem powtarzano, że należy
„wyłączyć umysł i wielbić Boga Duchem”.
Wyjaśniano także, że
Duch Święty mieszka we wnętrznościach (wg nich w brzuchu) i należy się na Niego w ten sposób otworzyć.
Często podkreślano, że powinniśmy być „otwarci” na to, co Bóg może nam dać.
Okazało się, że to dopiero początek wydarzeń, które potem nastąpiły.
Te same wierzenia mają wszystkie religie wschodnie, które w technice jogi Kundalini. wyzwalają „energię węża”, której centrum energetyczne upatrują w okolicach brzucha.
Zaawansowani jogini ostrzegają przed bawieniem się z wyzwalaniem „energii węża”, która może być bardzo niebezpieczna. Takim praktykom towarzyszą bóle i krzyki, trans, obłąkania, natrętne myśli.
Warto zobaczyć dostępny w Polsce film pt:
„Bogowie New Age”, który przedstawia to zjawisko dokładniej.
ZAKAZ WSPÓLNEGO CZYTANIA I ROZWAŻANIA BIBLII. .
Po paru dniach braku normalnego chrześcijańskiego studium Biblii uznaliśmy, że będzie dobrze, jeśli podczas przerwy śniadaniowej będziemy przez około 15 min. mogli wzajemnie się dzielić i budować.
W ten sposób rozpoczęliśmy rozważanie Listu Św. Jakuba.
Był to bardzo owocny, choć krótki czas.
Zdziwiło nas, że Szwedzi, którzy od tej pory się do nas nie przysiadali, trzeciego dnia studium, zaczęli nam najwyraźniej celowo przeszkadzać.
Zagadywali nas, głośno rozmawiali na inne tematy, przekrzykiwali się przez nas.
Po obiedzie zostałem wezwany /wraz z Radkiem, który miał mi tłumaczyć/ do pastor Margarety „na dywanik”. (oprócz głównego pastora Kristera Nielsena pozostałymi pastorami i liderami były prawie same kobiety). Pierwsze pytanie brzmiało: „czy masz problem z kobietami jako pastorami?”
Odpowiedziałem, że nie.
(W tym momencie przypomniała mi się rozmowa z jedną wolontariuszką z Litwy o imieniu Wilma, która pytałem czy u niej w zborze kobiety również są pastorami.
Odpowiedziała, że nie.
Zażartowałem wtedy: „to widzę, że tak samo jak w Biblii”. Potem wyjaśniłem jednak, że osobiście nie mam nic przeciwko takiej służbie kobiet, jeśli Bóg by tego by chciał. Najwyraźniej Wilma doniosła mój niefortunny żart do pastor Margarety.)
Dowiedziałem się także, że mój pastor w Polsce miał wczoraj już rozmowę telefoniczną na ten temat. Usłyszałem: nie możesz nauczać w naszym kościele!
Zdziwiony, zaprzeczyłem, jakobym coś takiego robił.
Wtedy sprecyzowała, że chodzi nasze rozważania biblijne w czasie przerwy śniadaniowej. Ponownie zaprzeczyłem jakobym pełnił podczas tych spotkań taką funkcję i wyjaśniłem powody rozpoczęcia tych rozważań.
Zaznaczyłem, że jako chrześcijanie mamy taką potrzebę, gdyż bez karmienia i dzielenia się Słowem Bożym trudno nam żyć.
Jest to normalna praktyka chrześcijańska zgodna z Biblią.
Na to usłyszałem, że możemy czytać Biblię, ale tylko indywidualnie i nie wolno nam się tym dzielić z innymi!
Cztery razy powtarzałem, że nie ma nic złego w takiej praktyce oraz że nie poruszano tam żadnych tematów przeciwko ich kościołowi.
Nic do niej nie docierało.
Dostałem wybór: albo się podporządkuję, albo mogę wracać do Polski. Kazała również zadzwonić do Polski do mojego pastora, opowiedzieć mu o wynikłym problemie i czekać na to, co on zdecyduje.
Bardzo się zdziwiliśmy jej gwałtowną reakcją, bo cały czas nas wcześniej zapewniano, że jesteśmy wolni i mamy czuć się swobodnie.
Byliśmy wstrząśnięci, że są chrześcijanie, którzy będą nam zabraniać wspólnego czytania Biblii!
Nasz pastor (Jerry Dean - aktualnie wraz z żoną pracownicy CHDN) przesłał fax, w którym polecił, abyśmy byli podporządkowani autorytetom tego kościoła do granic grzechu, to nieporozumienie kładł karb różnic kulturowych.
W ten sposób przestaliśmy wspólnie czytać i rozważać Biblię, lecz staliśmy się ostrożniejsi i zaczęliśmy bardziej obserwować ludzi i to miejsce.
NIEDZIELNE NABOŻEŃSTWO Trwało 3,5 godziny. Zespół uwielbiający był na wysokim poziomie.
Większość piosenek zachęcała do „duchowego boju”.
Następnie nastąpiło kazanie głównego pastora Kristera.
Usłyszeliśmy dziwne rzeczy:
„Jezus jest drzwiami do Boga, a pastor jest drzwiami do kościoła”, „pastor ma wizję od Boga i prowadzi do niego kościół”. Podczas całego kazania kładł nacisk na bezwzględne podporządkowanie się przywódcom kościoła.
Następnego dnia po kazaniu zapytałem się Andersa, jednego z członków KCS, jak to w praktyce u nich wygląda, bo u nas wszyscy badamy słowa pastora, czy są zgodne z Biblią. Odpowiedział, że u nich jest tak samo.
Tego samego dnia wieczorem w czasie kolacji (tzw. Kolacji Ducha Św.) pastor Margareta publicznie i w ostrym tonie, zabroniła nam pytać się członków KCS o jakiekolwiek sprawy związane z ich kościołem i jeśli mamy jakiś problem, to powinniśmy pytać się wyłącznie jej. (Przypomnieliśmy sobie rozmowę z Andersen i znowu zauważyliśmy, że miał miejsce donos) Później powiedziano nam, że będziemy spotykać się na modlitwie porannej w innym miejscu niż wszyscy członkowie.
Zaczęliśmy spotykać się odtąd w małej pięcioosobowej grupie prowadzonej przez jednego z liderów KCS.
Ponownie nam mówiono, że powinniśmy się „otworzyć na ducha”, mimo że wyraźnie oznajmialiśmy, iż jesteśmy otwarci na Boga, lecz nie widzimy powodu, aby zachowywać się w taki sposób ”tj. trzymać się za brzuchy i głośno krzyczeć”.
Wtedy zaczęto gromić w nas demony: „ducha religijności” i „ducha Jezebell”. Zaczęto odtąd również rozdzielać nas przy pracy, abyśmy nie mogli ze sobą rozmawiać – „powinniście modlić się językami, a nie rozmawiać podczas pracy”.
Wielokrotnie też podchodzono do naszych przyjaciół z Polski i mówiono im, aby się z nami nie zadawali,
tłumacząc, że jesteśmy opętani. Zauważyliśmy także, że w stosunku do tych, którzy bezkrytycznie przyjęli ich nauki, zaczęliśmy być gorzej traktowani.
Jako domniemany prowodyr i człowiek
„najbardziej opętany” dostawałem najgorszą pracę i w samotności.
Nawet gdy prosiłem o pomoc przy pracy – odmówiono mi.
KONFERENCJA Rozpoczęła się tygodniowa konferencja.
Każdego dnia były dwie sesje wykładowe: jedna rano, druga wieczorem.
Głównym tematem poruszanym we wszystkich wykładach było
„namaszczenie, które musisz przyjąć”. Nie było ani słowa o grzechu i pokucie.
Ciągle powtarzano to, co nam się należy od Boga.
Że musimy „wyrwać diabłu” uzdrowienie, że należy nam się błogosławieństwo finansowe, sukces itp.
W połowie konferencji na wieczornym wykładzie po krótkim słowie zachęcającym do
„walki z duchami” rozpoczęła się tzw.
„walcząca modlitwa”.
Wszyscy w coraz szybszym tempie krzyczeli i identycznie wymachiwali rękami. Towarzyszyła temu głośna niespokojna muzyka, bębny i piszczałki.
Ludzie wyglądali jak w amoku, przypominało to jakiś szamański trans.
(Bardzo podobne zachowania widzieliśmy w sektach przedstawionych na filmie Pt: „Bogowie New Age” i to nas przeraziło).
Muzyka i ryk wydobywający się z tylu gardeł był trudny do wytrzymania. Po godzinie takiego amoku nastąpiło coś, co określiliśmy słowem
„kangurowanie”.
Tzn. wszyscy identycznie podskakiwali w miejscu z bardzo dużą częstotliwością (identycznie jak uczestnicy
„mantry dynamicznej” w filmie „Bogowie New Age”).
Nie mogąc tego już znieść, wyszliśmy na zewnątrz.
Oskarżono nas wtedy, że najwidoczniej nigdy nie braliśmy udziału w prawdziwej
„walce duchowej”, i pewnie dlatego nie możemy tego zrozumieć.
Czuliśmy się osaczeni, sami, w obcym kraju, z daleka od większego miasta i pośród nieobliczalnych ludzi.
Ogarnęła nas rozpacz i zgroza.Ostatni dzień konferencji zaczął się spokojnie, ale czuliśmy, że to cisza przed burzą. Wcześniej rozpoczęliśmy
[b]post i modlitwę[/b] o ochronę i prowadzenie Boże.
Na porannej sesji, główny pastor KCS po krótkim słowie zachęcał do wyjścia do przodu „po namaszczenie”.
Pierwsze wyszły dzieci.
Pastor po kolei dotykał ich czoła i wszystkie z miejsca upadały na ziemię. Następnie podchodzili liderzy i reszta zgromadzenia.
Przyszła nasza kolej.
Mieliśmy wątpliwości, czy aby pastor tych ludzi nie popychał, lecz okazało się, że zanim dotknął ich czoła, każdy leciał na ziemię.
Widzieliśmy już przedtem takie rzeczy w niektórych wspólnotach i to nas aż tak bardzo nie zdziwiło, lecz w tym wypadku czuliśmy niesamowitą presję i niepokój towarzyszący temu zgromadzeniu.
Nie wyszliśmy do przodu, co bardzo wszystkich dziwiło.
Usłyszeliśmy później:
„ Trzeba być głupkiem, żeby nie iść po takie namaszczenie!”Cały czas zastanawialiśmy się,
kto tu tak naprawdę ma demona: my czy oni? Cały czas także spodziewaliśmy się ponownej konfrontacji z
pastor Margaretą i ewentualnego wyrzucenia z ośrodka, mimo że podporządkowaliśmy się jej poleceniom, w tym, w czym tylko mogliśmy.
(Potem dowiedzieliśmy się, że odkładanie naszego usunięcia było spowodowane nadzieją na rozdzielenie mnie od mojej żony i przyjaciół, z którymi przybyłem z Polski, aby było łatwiej na nich wywrzeć na nich wpływ).
Byliśmy po nieustanna presją psychiczną.
Jeden z naszych przyjaciół,
Radek (obecnie wicedyrektor CHDN), rozpłakał się.
Po tym, co usłyszał, nie był już pewny swojego nawrócenia.
Po konferencji, widząc płaczącego Radka, od razu zadzwoniłem do mojego pastora z prośba o modlitwę.
Tego samego dnia wieczorem pastor oddzwonił i po moim krótkim zreferowani mu opisanych wydarzeń zdecydował, że mamy wracać.
Następnego dnia rano spotkaliśmy się na porannej modlitwie.
Pierwsze słowa osoby prowadzącej brzmiały, że
„jeżeli się nie otworzycie, nie mogę się z wami modlić”. Powiedzieliśmy, że
jesteśmy otwarci na Boga i Ducha Świętego. Wtedy ta kobieta powiedziała: „
Nie o to chodzi.
Mamy takiego samego ducha, ale jesteście przeciwko mnie”.Zapytaliśmy o nie jasną dla nas panującą tu praktykę tzw.
„rodzenia w duchu” (Słyszeliśmy wiele razy, że powinniśmy
„rodzić”, ale nikt nam nie wyjaśnił, co i jak mieliśmy urodzić).
Osoba prowadząca powiedziała, że
Jezus też rodził. Nie potrafiła jednak wskazać nam ani jednego fragmentu Biblii, który by to mówił.
Pokazała nam jedynie cytat z
Izajasza 42:14 gdzie prorok mówi, że:
„Pan zakrzyknie jak rodząca”. Zauważyliśmy, że dalej jest napisane, iż Pan spustoszy góry i pagórki i zaśmialiśmy się, czy to znaczy, że oni będą teraz palić łąki?
Powiedzieliśmy, że to jest metafora.
Tak samo, gdy Bóg mówi, iż nas okryje swoimi skrzydłami, to nie znaczy, że Bóg ma pióra. Odpowiedziała: „A może tak jest?”
(Najwyraźniej coś takiego jak hermeneutyka czy zasady interpretacji Biblii, były im zupełnie nieznane).
Pokazaliśmy jej w tedy fragment z
Jeremiasza 5:6: „Tak mówi Pan: słyszeliśmy głos trwogi, strachu i niepokoju.
Pytajcie i pytajcie!
Czy mężczyzna może rodzić?
Czemu widzę, więc każdego mężczyznę z rękami na biodrach jak u rodzącej, a oblicze wszystkich zbladło?”Po tym wersecie zmieszała się i zakończyła rozmowę.
Do końca pobytu już nikt więcej nie próbował wyjaśniać nam naszych wątpliwości.
Po załatwieniu formalności z wyjazdem przez ostatnią noc wyraźnie byliśmy pilnowani do pierwszej w nocy, abyśmy nie rozmawiali z pozostałym Polakami.
Wyjeżdżając, tylko jedna osoba z Litwy pożegnała się z nami, a reszta traktowała nas jak powietrze.
Dobrze, że odwieźli nas na prom.
Z radością powitaliśmy nasz kraj…
Michał i Izabella Betka (17 Lipiec 1998)
http://www.chlebznieba.pl/index.php?id=339Jako osoba reprezentująca filię organizacji ,
,Christ for the Nations” w Polsce oraz naoczny świadek przekazywanych tam wzorców i praktyk, mogę z całą stanowczością podpisać się pod każdym z podanych wyżej stwierdzeń.
Szkodliwość programu edukacyjnego szkoły polega na zręcznym wymieszaniu półprawd i fałszu, które nie rzucają się w oczy w początkowej ani nawet w późniejszej fazie nauki w szkole.
Wiele przedmiotów wydaje się mieć naturę biblijną, gdyż oparte są bowiem o konkretne księgi starego i nowego testamentu.
Jednak fragmenty tekstu biblijnego, używane na potrzeby lekcji, wyciągane są z kontekstu księgi czy pisma i ulegają „przeróbce” aby „odnowić nasz umysł” i przemówić do naszego dzisiejszego życia.
Bardzo często mogą to być kłamstwa, które wystarczy, że tylko nieznacznie zmieniają interpretacje biblijne.
Nikt tego jednak nie dostrzeże, jeśli tego nie bada.
A jak ma badać, skoro wszyscy słuchacze to gorliwe i szczere „żółtodzioby” w wierze, którym nikt wcześniej nie mówił, żeby być czujnym i badać zasłyszane treści, przykłady? (nawet w szkole biblijnej...)
Poza tym nawet jeżeli studentom wydaje się, że coś „jest nie tak” ,to nie potrafią tego samodzielnie nazwać i nie rozumieją w czym tkwi problem.
Na przykład nauka o pełni chrześcijańskiego powodzenia, sukcesu, zdrowia etc.
(które rzekomo wywalczył dla nas Chrystus na Golgocie), wyprowadzana jest min. na podstawie fragmentu Ew. Jana 10:10, gdzie Jezus w istocie mówi o swoim dziele odkupienia, „złodziej przychodzi tylko po to, by kraść, zarzynać i wytracać.
Ja przyszedłem, aby owce miały życie i obfitowały”. W tamtym czasie mnie samej nie mieściło się w głowie, by przekazywaną naukę poddawać głębszej ocenie a już w ogóle nie do pomyślenia było by tacy ludzie jak dyrektorzy i nauczyciele szkoły mogli się mylić.
Darzyłam ich więc dziecięcym zaufaniem, oddaniem i żywiłam wobec nich wielką sympatię oraz lojalność.
W szkole obowiązywało absolutne posłuszeństwo i demagogiczne wręcz poddanie władzy nauczycieli a dyrekcji w szczególności. Taki obrót spraw działał zniechęcająco a wręcz zabójczo wobec jakiegokolwiek przejawu samodzielnego, konstruktywnego i krytycznego myślenia ciała studenckiego.
Wyrażanie takiego myślenia zostało niechlubnie nazwane
„negatywnym wyznawaniem”. Tak rozumiano prawdziwy szacunek dla autorytetu.
Wszystkie „odchyłki od normy” były zawsze bardzo surowo piętnowane.
Pamiętam sytuację, kiedy podczas tłumaczenia jednego z wykładów pana dyrektora poczułam się bardzo źle i musiałam natychmiast wyjść do toalety
(wykład jednakże był kontynuowany za sprawą tłumaczenia jednego z uczniów). Natychmiast po lekcji zostałam za to surowo skarcona.
Pani dyrektor, metodą silnie stresującej perswazji, skupiła się przede wszystkim na wykazaniu mojej winy i utwierdzeniu mnie w przekonaniu, że przerywając lekcję naraziłam na szwank dobre imię i autorytet pana dyrektora wobec studentów.
Wówczas bez większego namysłu zgodziłam się z tym i usłużnie przeprosiłam, co wywołała u mojej rozmówczyni duże zadowolenie i akceptację okazaną mi w formie przyjaznego przytulenia.
Jako tłumacz często (a inni pracownicy personelu jeszcze częściej) pośredniczyłam w podobnych jak moja rozmowach pani dyrektor z „nieposłusznymi” studentami.
Ich zdanie miało w nich raczej marginalne znaczenie.
Najistotniejszym za każdym razem wydawał się czynnik skruchy, złamania woli ucznia i ostatecznej zgody z wytycznymi pani dyrektor.
Faktem podważającym wiarygodność chrześcijańskich metod wychowawczych dyrekcji było
wykorzystywanie donosicielstwa do ujawniania osobistych informacji o uczniach.
Robili to wybrani członkowie personelu a zwłaszcza ci, którzy ze względu na pełniony przez siebie charakter pracy oraz posiadane kontakty, dużo wiedzieli o uczniach.
W szkole była pewna osoba, która najwyraźniej znajdowała się w życiowo powikłanej i trudnej sytuacji.
Zdarzyło się że podczas przerwy rozmawiałam z nią osobiście.
Zależało mi, by okazać jej wsparcie i dodać zachęty.
Od razu po tym spotkaniu, kierując się w stronę biura tłumaczy, zostałam zatrzymana przez panią dyrektor i poproszona do jej prywatnego pokoju.
Powodem zajścia była owa osoba oraz informacje, które w mniemaniu pani dyrektor musiałam na jej temat posiadać, a które bardzo dyrekcję interesowały.
Wtedy, niczego nie podejrzewając, zachowałam się „jak na spowiedzi”.
Podobnych do tego przypadków było o wiele więcej, z tym, że posługiwano się w nich świadomą i bardziej wyrafinowaną formą donosu.
Dużą rolę w szkole odgrywają niebezpieczne duchowo praktyki adresowania i konfrontowania sfer mocy duchowych w tzw.
Walce duchowej.
Z pomocą w tej dziedzinie przychodzi specyficzny ton w uwielbieniu, jaki prowadzi szkolny zespół.
Uwielbienie to poprzez podniosły i wojowniczy charakter ma służyć ogłaszaniu i nierzadko fizycznemu demonstrowaniu zwycięstwa Jezusa i wierzących nad sztandarem.
Poruszająca emocjonalnie i silnie sugestywna muzyka (wielokrotnie powtarzalne frazy i hasła) tworzą tzw. „proroczy” charakter uwielbienia, podczas którego niby burzy się tzw.
Demoniczne warownie i dokonuje uwolnienia (np. z choroby, od problemu), a także dokonuje rozmaitych proklamacji i tzw. „proroczych” aktów, tj. maszerowania w szeregach, w kołach, pohukiwania, krzyczenia (np. tak jak krzyczy kobieta, gdy rodzi),
śmiania się „w duchu”, natchnionego tańca i machania flagami,
które tutaj nabierają charakteru mediumicznego, przekazującego określone treści pozostałym uczestnikom a także zwierzchnością duchowym. Styl takiego zachowania nie podlega ocenie, bowiem wiadome jest, że osoba działająca „proroczo” lub „w duchu” może zachowywać się bardzo dziwnie.
W uwielbieniu bardzo ważne było zachowanie jedności, dlatego nie było w nim miejsca na odmienne postawy (później w znacznym stopniu złagodzono do tego stosunek).
Gdy podskakiwano, podskakiwać powinni wszyscy.
Gdy klaskano, klaskać również powinni wszyscy. Trudno sobie wyobrazić, jaki ciężar winy i napiętnowania musieli czuć ci, którzy nie tańczyli, bo może nigdy nie byli skorzy do tańca albo nie klaskali, bo nigdy wcześniej nie przejawiali tak ekstrawertycznego zachowania.
W szkole tłumaczyłam i żywo uczestniczyłam w porannych grupach modlitewnych studentów oraz modlitwach personelu.
Do dziś pamiętam modlitwy nakazywania i zakazywania w imieniu Jezusa m.in. w sprawach duchowych, finansowych, zdrowotnych (przykładem może być „przejmowanie kontroli nad dziedziną w czyimś życiu i odbieranie jej szatanowi).
Charakterystyczna była w tym silnie roszczeniowa postawa (także wobec Boga) i wiara w moc wypowiadanych słów.
Związywane były działania wroga i nakazywane było diabłu jego mocom wynosić się z danego terenu geograficznego lub aspektu czyjegoś życia.
Wyraźnie dominowała tutaj zasada okultyzmu, w myśl której stwarzamy otaczającą nas rzeczywistość, zarówno tę duchową jak i materialną oraz uzyskujemy pożądany rezultat poprzez wizualizacje czy moc wypowiadanego słowa.
W takim świetle cytaty z Biblii odgrywały szczególną rolę.
Dodatkowo w szkole uczniowie szybko uczyli się, że będąc synami i córkami Króla, ambasadorami samego Boga, otrzymali autorytet i moc Jezusa, i wręcz nie powinni Boga prosić czy pytać o zdanie, bo przecież reprezentują na ziemi Chrystusa i w Jego miejsce (czyli za niego) mają ustanawiać nowy Boży porządek.
Wszystko to ma charakter silnie zwodniczy i dokonuje chyba najgłębszego spustoszenia w umyśle, nawykach i późniejszym działaniu tak kształtowanego człowieka.
Pewnego dnia razem z panią i panem dyrektorem szkoły, prowadziliśmy spotkanie modlitewne.
I choć odbywało się to w kościele zielonoświątkowm, to charakterystyczne było wchodzenie do różnych pomieszczeń (w tym również piwnicy) i oczyszczanie budynku „krwią Jezusa” z wszelkiej złej i demonicznej działalności.
Słuzyły nam do tego flagi, którymi energicznie wymachiwaliśmy
(miały kolor czerwony jako symbol krwi Jezusa). Muszę przyznać, że za każdym razem, gdy uczestniczyłam w tego typu podobnych działaniach inicjowanych z ramienia szkoły, byłam przekonana o ich słuszności.
Wkładałam w to całe moje serce i 100% młodzieńczej werwy.
W takich właśnie kategoriach nauczono mnie rozumieć sens bycia chrześcijaninem. Oznaczało to konieczność prowadzenia nieustannej walki duchowej, mocowania się ze złymi bytami duchowymi, które rzekomo powstrzymują na ziemi Boga i Jego odpowiedzi na nasze błogosławieństwa.
I gdy ktoś chciał je oglądać, musiał się w to angażować.
Taka postawa w życiu zarówno uczniów jak i moim własnym na dłuższą metę okazywała się być wykańczająca fizycznie, emocjonalnie i psychicznie.
Notorycznym problemem w sprawie którego modliliśmy się na spotkaniach modlitewnych studentów, był powracający niepokój, duchowe presje, bezsenność i rozbudzenie emocjonalne, jakich doświadczali oni w nocy i nie potrafili sobie z tym radzić.
Przeduchawiana i odrealniana rzeczywistość, ''nowe rzeczy, nowe pieśni i wizje od
Pana” może nie od razu
ale stopniowo zacierają w umysłach gorliwych i szczerych uczniów prawdziwy obraz Chrystusa z Ewangelii Pisma Świętego. Coraz większemu zatarciu ulega prawdziwa wartość i znaczenie
„krzyża Chrystusa” oraz drogocennej przelanej na nim Jego krwi. W umyśle i w życiu nieuchronnie tworzą się chaos i zamieszanie, które na długo wymykają się spod kontroli eksponowanego na ich działanie uczestnika.
W jakimś momencie nauki już nie Jezus Chrystus zajmuje centrum wiary i uwagi wierzącego, bowiem chytrze zostaje tu przesunięty środek jej ciężkości: z Chrystusa na mnie, na ludzkie ego, z warunków Boga na warunki człowieka.
Ostatecznie nie to, co Bóg chce, ale co ja chcę, niech się stanie.
Ewangeliczne poselstwo Jezusa: głoszenie upamiętania dla odpuszczenia grzechów rozmywa się tu w koncentracji na własnym powołaniu.
W nauczaniu szkoły nie słychać o codziennym braniu krzyża Jezusa Chrystusa w życiu, potrzebie przemiany, zapierania się siebie, swojej grzesznej natury i naśladowania Chrystusa.
Za to aż huczy od samych najlepszych i wielkich rzeczy jakie ma dla nas Bóg: błogosławieństw, przywilejów i korzyści, które otrzymujemy przy okazji bardzo intratnego dla nas transferu.
W nim Pan Jezus otrzymuje nasze marne życie a my wszystko to, co On ma dla nas do zaoferowania (wykład z tego tematu pani dyrektor tłumaczyłam osobiście).
W taki sposób nauczyłam się pełnej pychy, nierozumnej i egoistycznej postawy wobec Boga. Wrosłam w przekonanie, że Jezus jest w moim życiu po to, by dawać mi to co najlepsze
(w znaczeniu komfortowe) a trud chrześcijańskich doświadczeń, sprawdziany wiary, cierpienie niedostatku czy prześladowania (istotne elementy apostolskiego nauczania, wielokrotnie w listach przypominane) dziwnie umknęły mojej uwadze...tak
oddaliłam się od prawdziwego Chrystusa o tysiące mil świetlnych, zanieczyszczając swój umysł i serce fałszywą ideologią i praktykami nie znajdującymi poparcia w biblii. Zwodnicza ewangelia, która ucho łechce, zyskuje dziś coraz większą wiarygodność.
Zamiast przekonywać człowieka o grzechu i wskazywać na jego ratunek w Jezusie, umacnia w człowieku poczucie jego wysokiej! wartości, ukazując Jezusa jako NARZĘDZIE OSIĄGANIA CELU.
Takiego właśnie „chrześcijaństwa” doświadczyłam w
szkole Chrystus dla narodów Polska w Gdyni i pragnę z całego serca przestrzec przed nią każdego, kto tylko myśli o wstąpieniu w jej szeregi lub aktualnie się w niej znajduje. Bóg nie odda swojej chwały nikomu.
Dalej jest i pozostanie Bogiem pomimo ludzkich pragnień zajęcia Jego miejsca i bardziej lub mniej odgrywania Jego roli.
Niech to świadectwo nakłoni cię do poważnej refleksji z Biblią w ręku, bo tylko zawarta w niej Prawda i twoja własna czujność! mogą ochronić cię od omamu pseudo biblijnej nauki i nauczycieli szkoły
„CHDN - Polska” „Wchodźcie przez ciasną bramę, albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich którzy przez nią wchodzą.
A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota i niewielu jest tych którzy ją znajdują” (Mt 7:13-14)
Justyna, były członek personelu ''CHDN''.