Zarejestruj    Zaloguj    Dział    FAQ

Strona główna forum » BIBLIA dla KAŻDEGO- TWARDY POKARM » BIBLIA a DOGMATY » BIBLIA a W. Branham -




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 27 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2
Autor Wiadomość
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:19 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Przyjaciele, niech to, co powiem teraz, będzie dla was nauką.

Niechby moje błędy były dla was lekcją.


Przyjaciele i krewni ostrzegali mnie, bym nie przyjmował tego, o czym dobrze wiedziałem, że było dla mnie Bożym wołaniem.

Niektórzy mówili, że ludzie, których spotkałem na tym zjeździe, to hołota.
Stwierdziłem później, a mówię to w pełni szacunku, że to, co nazywano hołotą, było samą śmietanką.
Powiedziano mi, że moja żona będzie miała dosyć jedzenia na jeden dzień, lecz następnego dnia będzie chodzić głodna.

Inni mówili mi, że obowiązkiem moim było pozostać na miejscu i troszczyć się o pracę w Jeffersonville.
Moja żona rozmawiała ze swoją matką, która powiedziała, że jeśli Hope pojedzie ze mną, złamie wtedy serce matki i wpędzi ją do grobu.

Żona rozpłakała się i powiedziałem jej, że musimy pójść do domu i o tym porozmawiać; postanowiła, że ze mną pojedzie, ale ja odpowiedziałem, że lepiej będzie, jak tego nie zrobimy.
Drodzy przyjaciele, wtedy właśnie zaczęły się moje kłopoty.
Usłuchałem tego, co miała do powiedzenia kobieta, zamiast tego, co miał do powiedzenia Bóg.
W przeciągu 18 miesięcy straciłem: ojca, brata, szwagierkę, żonę, dziecko i nieomal swoje własne życie.
Nigdy tego nie zapomnę
.


Pracowałem wtedy jako gajowy w stanie Indiana
. Mój zarobek z tej pracy zależał od tego, ilu ludzi zatrzymałem, ale ja nigdy nikogo nie aresztowałem.
Siadałem natomiast i rozmawiałem z ludźmi naruszającymi prawo o tym, by postępowali w sposób rzetelny.
Moim zdaniem dawało to lepszy efekt niż grzywny, które mógłbym nałożyć.

W międzyczasie urodziła nam się mała dziewczynka - mała Sharon Rose.

Niech będzie błogosławione jej słodkie serduszko.
Jest dzisiaj w niebie.
Była moją ukochaną.
Po prostu miłuję małe dzieci i pamiętam, jak szczęśliwymi byliśmy razem.
Chciałem jej dać biblijne imię.
Nie mogłem nazwać jej Różą Sarońską na cześć Jezusa, nazwałem więc ją Sharon Rose. Mieszkaliśmy w skromnym, starym domku.

Pamiętam, jak zawsze wieczorami wracałem do domu, a ona siedziała na podwórku i kiedy wyjeżdżałem zza rogu, włączałem na krótko syrenę samochodu, który używałem w pracy gajowego.

Wiedziała, że nadjeżdżam i mówiła: "Gu, gu, gu".
Potem wyciągała swoje kochane ramionka, brałem ją na ręce i tuliłem.

Ach, była przesłodka.

.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:19 
 


Góra 
  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:20 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Wkrótce moja żona nabawiła się infekcji płuc.

Następnie zginął mój brat i to zupełnie w mojej obecności.
Jak widzicie, grzesznik ma twardą drogę.
Potem mój ojciec, w wieku 52 lat, dostał pewnego wieczora ataku serca i w godzinę później umarł mi na rękach.

Na parę dni przed swoją śmiercią był w knajpie i ktoś powiedział mu, żeby się napił.
Wziął szklankę, lecz zaczął się trząść.

Kiedy ją kładł na stole, zaczął płakać i mówił o swoim synu, który głosił Słowo Boże. Powiedział tam potem, że, w odróżnieniu od swojego syna, przez te wszystkie lata postępował niewłaściwie.

Powiedział: - Niech to, że ja jestem pijakiem, nie szkodzi dobremu imieniu moich chłopców. To jest mój ostatni raz w życiu. -
Potem podniósł szklankę i próbował wypić jej zawartość, lecz rozlał ją po całej twarzy. Znowu zapłakał, wziął kapelusz i wyszedł.

Wydarzenie to opowiedział mi pewien agent ubezpieczeniowy, którego później przyprowadziłem do Pana.

Na krótko przed swoją śmiercią, ojciec oddał swe serce Panu.
Bóg ciągle mówił do mego serca.
Potem moja szwagierka zmarła nagle w swoim domu.
Wyglądało na to, że także i w moim zborze nie wszystko układało się dobrze.
Przestępca ma trudną drogę.
Widzicie - schodziłem coraz to niżej i niżej, lecz mimo to, że ja zawiodłem, wierzę, że Bóg ciągle chronił swój Dar.

Powiedziałem wtedy: - Och, co mam robić?

Popełniłem błąd. -
Namaszczenie Boże mnie opuściło i tak naprawdę nie wróciło aż do chwili, kiedy w 1946 roku przyszedł do mnie anioł.
Lata te były ciemnym okresem w moim życiu.
Wszystko to było rezultatem mego świadomego niewykonania tego, czego Bóg ode mnie wymagał.


.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:21 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Po jakimś czasie moja żona zachorowała na zapalenie płuc.

Powódź z 1937 roku przyszła nagle i ona się w niej znalazła.
Pamiętam tę noc.
Nigdy jej nie zapomnę. Grobla została przełamana i miasto zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Zabrałem Hope i
oboje moich małych dzieci do urządzonego przez władze doraźnego szpitala.
Na tym wyżej położonym miejscu znajdowali się wszyscy, którzy byli bardzo chorzy.

Hope miała ponad 40-stopniową gorączkę.
Gdy tego wieczora, kiedy zachorowała, poszedłem się modlić, spojrzałem do góry i powiedziałem: - Panie, zmiłuj się nad moją żoną i uzdrów ją.

Czy uczynisz to, Panie?
Bo ją kocham. -
Wydawało mi się, że zobaczyłem jakby coś spadającego, co przypominało czarną zasłonę, która zaraz opadła w ten sposób.

Wiedziałem od razu, że coś się stanie.
Poszedłem i opowiedziałem o tym moim zborownikom.
Ich zdaniem było tak dlatego, że byłem bardzo zaniepokojony i opanowany współczuciem, ponieważ chodzi o moją żonę.

Powiedziałem: -
Nie, jakaś czarna zasłona została rozpostarta pomiędzy Bogiem a mną.
Coś oddzieliło mnie od Niego i On mnie nie wysłuchuje.

Och, byłem bardzo zmęczony.
Tej nocy, kiedy powódź przełamała wały, byłem w oddziale patrolowym na rzece. Ratowałem wszędzie ludzi, przewożąc i wyładowując ich jak bydło.
Wezwano mnie.
Nakazano mi się udać na miejsce, gdzie powódź przebiła się na drugą stronę.
Pobiegłem tam bardzo szybko.
Usłyszałem krzyk ludzi.
Usłyszałem jakąś kobietę, krzyczącą: -
Ratunku! Ratunku! -
Pomyślałem: "Co mogę zrobić?"
A potem pobiegłem po motorówkę.
Wystartowałem, lecz nie mogłem pokonać tych fal.

Wał został przełamany tak, że i dwukondygnacyjne domy zostały po prostu zachwiane w swych fundamentach.
Choć usiłowałem pokonać te fale, nie udawało mi się to.
Popłynąłem w końcu w jednym kierunku, a potem zostałem zabrany przez prąd w dół i udało mi się w ten sposób zaczepić linę o jeden ze słupków werandy, koło której przepływałem. Przywiązałem do niej łódź i zostawiłem silnik na chodzie, by nie porwały jej fale.

Wbiegłem do tego domu i znalazłem tam troje lub czworo małych dzieci.
Pozbierałem je i wsadziłem do łódki, potem wsadziłem do łodzi matkę i wyruszyłem.
Było gdzieś około pierwszej godziny w nocy, padał śnieg i deszcz ze śniegiem, kiedy wskoczyłem do łodzi i ruszyłem z powrotem.

Gdy tylko dopłynąłem do skrawka ziemi, gdzie czekała grupa ludzi, którzy chcieli złapać łódź, kiedy przepływaliśmy, ta kobieta zaczęła krzyczeć: -

Moje dziecko, moje dziecko! - Pomyślałem, że zostawiła w domu niemowlę, dlatego zostawiłem ich tam i wróciłem się znowu do tego domu.
Kiedy w końcu do niego dopłynąłem, jego część pochłonęła już woda.

Wbiegłem do środka i rozglądałem się wszędzie, ale nikogo nie znalazłem; potem dowiedziałem się, że to dziecko miało około 2 lat.

Myślałem, że ona tam miała niemowlę.
Kiedy za jakąś chwilę usłyszałem, jak część domu została porwana przez wodę, pobiegłem i wyskoczyłem przez okno, i wylądowałem na dachu werandy.

A wtedy zobaczyłem, że moja łódź odpływa.
Chwyciłem za linę i dostałem się do łodzi, mokry jak szczur.
Próbowałem ją uruchomić, lecz linka rozrusznika była zupełnie pokryta lodem.
Ciągnąłem po prostu i ciągnąłem, lecz łódź nie chciała zapalić.

Prąd wody porwał mnie i pociągnął w głąb rzeki, łódź nieomal wywracała się dnem do góry. Nie mogłem zapalić silnika.

Miałem chorą żonę i dwoje chorych dzieci w szpitalu.
A przed kilkoma tygodniami dopiero co pochowałem ojca.
A tutaj znajdowałem się w takiej okropnej sytuacji.
Uklęknąłem w łodzi i powiedziałem: -
O Boże, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem.
Wiem, że postąpiłem źle, lecz proszę Cię, drogi Boże, nie pozwól mi utopić się w tej rzece i zostawić swej żony i dzieci. -

Pociągnąłem jeszcze raz i raz jeszcze.
Posuwałem się prosto w kierunku wodospadów.
Ciągnąłem za linkę, lecz łódź nie chciała wystartować.

Modliłem się znowu, mówiłem: - Boże, zmiłuj się. -
Miałem okazję do zastanowienia się nad wieloma rzeczami, przyjaciele.
Mówię wam, kiedy przyjdzie ta godzina i śmierć przyprze cię do muru, zastanowisz się nad wieloma rzeczami, nad którymi teraz nie myślisz.

Ciągnąłem i ciągnąłem, aż z Bożej łaski silnik wystartował.
Zawróciłem i pokonałem znowu fale, i wydostałem się z głównego nurtu, daleko w dole, w Parku Howarda, poniżej Jeffersonville, gdzieś o trzeciej nad ranem.

.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:22 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Potem dowiedziałem się, że druga strona wału ochronnego została przerwana przez wodę płynącą potokiem Lanky Kank, odcinając miejsce, na którym znajdował się miejski magazyn.

Udałem się tam prędko i zobaczyłem, że wody dosięgły już doraźnego szpitala. Spotkałem tam jednego kapitana i zapytałem:

- Panie kapitanie, czy nikt się nie utopił?
- Nie, nikt - odpowiedział.
- Miałem tutaj żonę i dwoje dzieci.
- No cóż, na ile mi wiadomo, wszyscy się wyratowali - odpowiedział.
Poszedłem trochę dalej i spotkałem mojego pomocnika w pracy duszpasterskiej.
Objął mnie, przytulił i powiedział: -
Billy, chłopcze, gdybym się więcej z tobą nie zobaczył, zobaczę się z tobą w owym poranku. -
Był to ostatni raz, kiedy go widziałem w życiu.

Zginął podczas powodzi.

Potem spotkałem majora Weekly, który powiedział:
- Wielebny Branhamie, twoja żona i dzieci pojechały w wagonie do przewozu bydła w kierunku Charlestown, Indiana.

Padał deszcz ze śniegiem i grad, a ja pobiegłem po łódź i wyruszyłem z tego miejsca, gdzie przebił się przez wały potok Lanky Kank.
Ktoś mi powiedział: -
Och, ten wagon do przewozu bydła został tam zmyty z torów i wszyscy, którzy w nim byli, utonęli. - O, jej!


Potem ktoś powiedział: - Nie, tak nie było - on przejechał.
Słyszeliśmy komunikat, że przejechał.

Co było robić - wskoczyłem do łodzi i wyruszyłem tam.

Widziałem ten przepływający okropny prąd wody - nie mogłem przez nią się przebić.

Woda ta pochwyciła mnie i wyrzuciła na brzeg w miejscu, które nazywa się Port Fulton, gdzie utknąłem na około 7 dni.

Wtedy miałem wiele czasu na rozmyślanie.
Wtedy się modliłem.
Płakałem i nie wiedziałem, czy moja żona żyje czy nie.
Co z moimi dziećmi, co z matką?
Kiedy w końcu woda opadła, przedostałem się na drugą stronę i ruszyłem na piechotę.
Kiedy szedłem drogą, spotkałem starego przyjaciela, pana Hay, z Charlestown.

- Czy jest tam moja żona? - zapytałem.
- Nie, Billy.
Nie ma tam pani Branham, ale gdzieś ją znajdziemy.
- Przecież przejeżdżał tamtędy pociąg z wagonem do przewozu bydła, pełen chorych ludzi - powiedziałem.
- Nie zatrzymał się tam - odpowiedział.
Poszedłem do dyżurnego ruchu.
On powiedział:
- Och, maszynista, który ciągnął ten wagon, będzie tutaj za moment.
Był tu przed chwilą. - Kiedy wrócił, powiedział:
- Tak, proszę pana.
Przypominam sobie chorą matkę i dwoje dzieci.
Zostawiłem ich w Columbus, w Indianie.
Byli bardzo chorzy.
Było to jakieś 7 czy 8 dni wcześniej i zastanawiałem się, czy oni jeszcze żyją.
Nie miałem żadnego środka transportu, ruszyłem więc pieszo.
Kiedy szedłem drogą i płakałem, podjechał do mnie samochód.
Siedział w nim mój przyjaciel, który powiedział:
- Bill, wiem, kogo szukasz.
Szukasz Hope, prawda?
- Tak.
- No cóż, ona leży obok mojej żony, w doraźnym szpitalu Babtystycznym w Columbus, w Indianie - chora na gruźlicę - bliska śmierci.
Nie wiem, gdzie są twoje dzieci.
Ich nie widziałem, ale widziałem tam panią Branham.
Kiedy ją zobaczysz, nie poznasz jej.
Straciła co najmniej 25 funtów wagi - myśli, że nie żyjesz.

.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:22 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Ach, przyjaciele, kiedy o tym myślę, coś kipi mi w sercu.

Wsiadłem do samochodu i w końcu dotarłem do tego zboru babtystycznego, którego używano jako budynku pogotowia ratunkowego.

Wbiegłem do środka - miejsce to było przepełnione.
Zakrzyknąłem: - Hope! Hope! - z całych sił.

W rogu zobaczyłem stare łóżko polowe i podnoszącą się drobną, kościstą rękę machającą do mnie.
To była ona.
Bardzo wychudła na twarzy.
Pobiegłem do niej szybko i upadłem u jej boku w płaczu.
Ach!
Była u progu śmierci.
Jej ciemnie oczy, wyrażające jej wielkie cierpienie, przez które przechodziła, podniosły się do mnie, kiedy wziąłem jej bladą, chudą dłoń do mojej i zacząłem się modlić, jak tylko umiałem.
Wydawało mi się jednak, że to było daremne.
Nie było żadnej odpowiedzi.
A wtedy poczułem na ramieniu czyjąś rękę.
Był to lekarz, który powiedział:
- Czy pan jest Wielebnym Branhamem?
- Tak, proszę pana.
- Czy mógłbym z panem porozmawiać?
- Tak, proszę pana. - Przeszedłem z nim na bok, a on powiedział:
- Czy jest pan przyjacielem doktora Sam Adair z Jeffersonville?
- Żyliśmy razem, łowiliśmy razem ryby, razem nocowaliśmy; jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi - odpowiedziałem.

- Otóż, chcę ci powiedzieć, że twoja żona umiera, bracie Branham.
- Nie, doktorze, Bóg nie pozwoli jej umrzeć.
- No cóż - powiedział - ze strony lekarskiej już nic się nie da zrobić.

Ma galopującą gruźlicę i moim zdaniem nic nie potrafi jej powstrzymać; ona ją opanowała.

- A czy wszystko jest w porządku z moimi dziećmi? - zapytałem.
- One są w innym pomieszczeniu - odpowiedział. - Odseparowano je od niej, bo jest chora na gruźlicę.
Stan jednego z twoich dzieci jest dość dobry, lecz drugie jest bardzo chore.

- Czy zechce mnie doktor do nich zaprowadzić? -
Poszedłem tam, by zobaczyć mojego biednego, małego Billego i małą Sharon,
którzy tam leżeli.
Popatrzyłem na nie, a potem wróciłem tam, gdzie była Hope.
- Kochanie - powiedziałem - będziesz zdrowa.
Będziesz mogła wrócić do domu i wszystko będzie w porządku. -
Płakałem i błagałem Boga z całego serca.
Uczyniłem wszystko, co potrafiłem.
Doktor Adair - niech będzie błogosławione jego serce - pracował tak wiernie, jak tylko człowiek może. Wezwaliśmy specjalistę z Louisville - doktora Millera z sanatorium. Wszedł owego dnia do pokoju, zbadał ją i doradził pewnego rodzaju leczenie.

Doktor Adair zwrócił się do niego:
- Właśnie to ona otrzymuje.
Nic więcej nie potrafimy zrobić.
- Doktorze, czy jest jeszcze jakaś nadzieja? - zapytałem.
- Nie ma żadnej nadziei, proszę pana, chyba że Bóg się zmiłuje.
Przypuszczam, że jest chrześcijanką a pan także...
- Tak, proszę pana.
Ona jest gotowa na odejście, lecz doktorze - ja ją kocham.
Czy nie potrafimy już nic więcej zrobić?
- Wielebny Branhamie, mam związane ręce.
Zrobiliśmy wszystko, co potrafimy w wypadku gruźlicy.

- O jej! - spojrzałem na nią i pomyślałem: - Och, co mam robić?
- Myślę, że będziesz zdrowa - co? - powiedziałem do niej.
- Nie wiem, mój drogi.
To nie ma znaczenia; tylko tyle, że bardzo nie chcę opuszczać ciebie i dzieci.
- Hm, kochanie, wierzę, że będziesz zdrowa.
- Chcę z tobą przez chwilę porozmawiać.
- Słucham.
- Czy ten lekarz powiedział ci coś?
- Nie pytaj mnie, moja droga.

Teraz muszę iść do pracy, ale wrócę za parę godzin. -
Patrzyłem na nią, modliłem się, płakałem, prosiłem i błagałem.
Wydawało mi się, że niebiosa stały się jak miedź przede mną.
Nie mogłem się w ogóle przebić.


_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:23 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
[b]Pamiętam ten dzień - byłem wtedy w Scottsberg, Indiana, kiedy usłyszałem w radio wiadomość z ostatniej chwili:

"Wzywa się strażnika Williama Branhama.
Proszę się zgłosić do szpitala.
Umiera żona.
Proszę przyjść szybko.
Umiera żona".
Och!

Zdjąłem kapelusz, popatrzyłem w niebo i powiedziałem: - Ojcze, uczyniłem wszystko, co potrafiłem.
Wiesz, że rozrywasz samą duszę swego sługi, lecz i ja prawdopodobnie rozdarłem Twoją duszę, kiedy usłuchałem tego, czego usłuchałem, zamiast Ciebie.

Proszę, nie rozdzieraj mi serca.
Czy nie oszczędzisz jej?
Pozwól mi, bardzo Ciebie proszę, porozmawiać z nią, Panie. -
Włączyłem syrenę i wyruszyłem samochodem na pełnym gazie do miasta, które było oddalone o jakieś 30 mil.

Zatrzymałem samochód, wrzuciłem strzelbę do samochodu i pobiegłem do szpitala.
Kiedy wpadłem do środka, korytarzem szedł mój stary przyjaciel, doktor Adair.
Jest prawdziwym lekarzem.
Kiedy mnie zobaczył, nie wytrzymał i zaczął płakać jak małe dziecko, i odwrócił się bokiem. Zapytałem:
- Sammy, co się dzieje?
- Billy, ona odeszła. - odpowiedział.
- O nie, doktorze, to niemożliwe.
Chodź tam ze mną. - Zaczął płakać i powiedział:
- Billy, nie mogę iść z tobą, Hope jest dla mnie niczym siostra.
Nie potrafię tam wejść i jeszcze raz spojrzeć.
Po prostu nie mogę.
Zawołaj tutaj jedną z pielęgniarek.
- Nie, wejdę tam sam. -
Wszedłem tam i popatrzyłem na nią.
Nigdy tego nie zapomnę.
Miała zamknięte oczy i otwarte usta.
Położyłem na nią rękę - była bardzo zimna i spocona.
Zobaczyłem, że jeszcze nie umarła.
Chwyciłem ją za rękę i powiedziałem: -
Czy mnie poznajesz, kochanie?
Słuchaj, kochana, czy mnie poznajesz? -
Nigdy nie zapomnę tych wielkich oczu, które teraz należą do anioła, jak się otworzyły i popatrzyła na mnie.
Uśmiechnęła się i ja po prostu tego nie mogłem już wytrzymać.
Zrobiła znak, żebym się nad nią pochylił i powiedziała:
- Jestem okropnie słaba. Dlaczego mnie wezwałeś?
- Kochana, musiałem coś do ciebie powiedzieć.
- Odchodzę, Bill.
- Och, kochana, ty nie odchodzisz, prawda?
- Odchodzę.
Do pokoju weszła pielęgniarka.
Kiedy Hope gładziła mnie po policzku, skierowała wzrok na pielęgniarkę i powiedziała:
- Mam nadzieję, że kiedy wyjdzie pani za mąż, to dostanie pani takiego męża jak mój. Jest dla mnie tak dobrym. - Och, przyjaciele, to po prostu złamało mi serce.
Powiedziałem:
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. - Pielęgniarka nie mogła tego wytrzymać i wyszła.
Hope zaczęła mi opowiadać o raju, z którego ją z powrotem wezwałem, jak pięknie wygląda; gdzie rosną przepiękne drzewa i kwiaty i śpiewają ptaki.
Myślałem przez chwilę, że być może nie powinienem był jej wzywać.
Lecz niech będzie błogosławione jej serce - ona już od dawna raduje się będąc na tym miejscu.
Ożywiła się jakby na parę chwil i powiedziała:
- Są dwie lub trzy rzeczy, które chcę, żebyś wiedział.
- Co takiego? - zapytałem.
- Czy pamiętasz, jak byłeś raz w Louisville i chciałeś sobie kupić tę małą strzelbę?
- Tak.
- Czy przypominasz sobie, że nie miałeś pieniędzy na pierwszą wpłatę?
- Tak, pamiętam.
- Zawsze chciałam, żebyś miał strzelbę.
Oszczędzałam, jak mogłam, by ją tylko kupić.
Teraz tego zrobić nie mogę, lecz kiedy przyjdziesz do domu, popatrz pod papier, leżący na starym składanym łóżku, a znajdziesz tam pieniądze, które zaoszczędziłam. -
Nigdy nie będziecie wiedzieć, jak się czułem, kiedy poszedłem do domu i znalazłem tam 6 lub 7 dolarów, w pięcio- i dziesięciocentówkach, które ona uskładała, odmawiając sobie tego i tamtego, by kupić mi strzelbę.

- Czy obiecasz mi, że kupisz sobie tę strzelbę?
- Tak, kochana.
Kupiłem ją i mam ją jeszcze.
Zamierzam zachować ją do śmierci, a potem stanie się własnością Billego.
- Chcę, żebyś mi obiecał, że nie będziesz żył sam - kontynuowała.
- Och, kochana. Nie mów tak.
- Nie, nie chcę, żebyś został sam i żeby nasze dzieci poniewierały się z miejsca na miejsce.
Znajdź sobie jakąś prawdziwą, dobrą, chrześcijańską dziewczynę, która będzie dobra dla naszych dzieci i chcę, żebyś znowu się ożenił.
- Kochana, tego ci obiecać nie mogę.
- Obiecaj mi.
Nie pozwól mi tak odejść.
Przed chwileczką przechodziłam do najpiękniejszego kraju, gdzie nie ma choroby, nie ma smutku.
To było takie łatwe, a tam nie było bólu.
Białe postacie szły u mojego boku, prowadząc mnie do mego domu.
Usłyszałam gdzieś daleko za sobą ciebie, jak mnie wołałeś, dlatego wróciłam, by zobaczyć, czego chcesz.
.
[/b]

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:24 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Przyjaciele, wierzę, że otwierały się przed nią bramy raju i ona miała już tam wchodzić. Rozmawiała ze swoimi umiłowanymi, a niektórych z nich wymieniła po imieniu. Często zastanawiam się nad tą chwilą, kiedy przyjdzie śmierć - czy Bóg nie zezwoli po prostu komuś z naszych umiłowanych podejść do rzeki, kiedy będziemy przechodzić na drugą stronę Jordanu. Być może Bóg czyni to tak, że mówi: "Teraz, kiedy ta matka przychodzi do domu, idźcie tam, stańcie przy bramie i czekajcie, aż przejdzie na drugą stronę rzeki". Przyjaciele, za tą rzeką jest pewien kraj, gdzieś daleko ponad nami, może oddalony o miliony lat świetlnych stąd, ale on istnieje, a my podążamy do tego kraju. Potem Hope powiedziała:
- Kochany, głosiłeś o tym, mówiłeś o tym - nie wiesz jednak, jaki on jest wspaniały. Ja teraz odchodzę - Bill - zabierz mnie na cmentarz Walnut Ridge i pogrzeb mnie tam. Odkąd zobaczyłam jak w tamtym kraju pięknie - mogę odejść.
- Czy naprawdę teraz odchodzisz, kochana? - płaczliwie zapytałem.
- Tak. - Popatrzyła mi w oczy i powiedziała: - Czy obiecasz mi, że będziesz zawsze głosił tę cudowną Ewangelię? - Obiecałem jej to.
- Bill, Bóg będzie się tobą posługiwał - powiedziała. (Niech będzie błogosławione jej serce. Często zastanawiałem się, czy być może Bóg nie zezwolił jej popatrzeć w dół na nas - podróżujących z miejsca na miejsce w naszej usłudze - w posłuszeństwie do powołania, które przeczuwała, że Bóg pośle.) Powiedziałem do niej:
- Kochana, zostanę pogrzebany obok ciebie, tuż przy tobie. Jeśli nie, to będę gdzieś tam na polu bitwy, tak mi dopomóż Bóg. Jeśli odejdziesz przede mną - umarli w Chrystusie powstaną najpierw - przejdź na wschodnią stronę tej bramy i czekaj tam na mnie. - Zaczęły jej drżeć wargi. Jej oczy napełniały się łzami. Powiedziała:
- Jestem tak szczęśliwa. - Przytuliłem ją do siebie i pocałowałem ją na pożegnanie. Było to moje ostatnie spotkanie z nią, dopóki się z nią nie spotkam obok Wschodniej Bramy. Dzięki Bożej łasce i pomocy, podążam tam dzisiaj. Pewnego dnia tam stanę. Tak jest.
Och, jak ciężko było mi wrócić do domu, po jej odejściu. Zobaczyłem wiszący tam stary płaszcz; wszystko mi ją przypominało. Kiedy się rozglądnąłem dookoła, zacząłem płakać. A właśnie wtedy ktoś zapukał do drzwi i zapytałem:
- Kto tam? - Był to pewien członek mego zboru.
- Billy, czy słyszałeś te złe wieści? - zapytał.
- Tak, byłem z Hope do końca. Właśnie wróciłem ze szpitala - odpowiedziałem.
- Twoje dziecko także umiera.
- Co takiego?
- Sharon Rose umiera.
- To niemożliwe, bracie Brin.
- Tak, to prawda. Ona teraz umiera. Doktor Adair badał ją właśnie, zanim opuściłem szpital.
- Co się stało?
- Zaraziła się przypadkowo od swojej matki i ma gruzałkowe zapalenie opon mózgowych.
Pobiegłem do szpitala. Złapano mnie u drzwi i powiedziano: - Nie może pan tam wejść. - Mimo to ruszyłem dalej. Pielęgniarka powiedziała:
- Proszę posłuchać, Wielebny Branhamie, musi pan myśleć o Billy Paulu. Ta dziewczynka umrze za parę minut.
- To moja ukochana. Muszę ją zobaczyć. - Wydawało mi się, że słyszę, jak moje małe dziecko mnie woła i upierałem się przy tym, że muszę ją zobaczyć. Ona powiedziała:
- Nie może pan jej zobaczyć, Wielebny Branhamie. Ona jest w izolatce.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:25 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Weszła z powrotem do środka i zamknęła drzwi.

A wtedy wśliznąłem się inną drogą i zszedłem na dół piwnicą, tam, gdzie umieszczono ją w izolatce.

Był to bardzo biedny szpital.
Na twarzy położono jej siatkę przeciw komarom, ale muchy dostały się pod nią i siadały na jej oczkach.
Przepędziłem je i popatrzyłem na nią - moje serduszko
. Miała skurcze; z powodu tak wielkiego bólu, jej mięśnie były zupełnie skurczone. Powiedziałem: - Sharon, kochanie, czy poznajesz tatusia? -

Jej małe wargi zaczęły drżeć.
Wiedziała, że byłem przy niej.
Lecz tak bardzo cierpiała, że kiedy spojrzała na mnie, jej niebieskie,
niemowlęce oczka były skrzyżowane.
O jej!
Serce mi pękało.
Nie mogłem znieść widoku jej zezowatych oczu.
Do dziś, kiedy zobaczę zezowate dzieci, przypomina mi się moja mała Sharon.
W ciągu mniej więcej trzech miesięcy moich zgromadzeń widziałem
uzdrowienie ponad 400 zezowatych dzieci.
Czasami Bóg musi rozgnieść różę, by zrodziła piękny zapach.
Wiecie, że tak jest.
Patrzyłem na to malutkie biedactwo ze skrzyżowanymi oczkami i powiedziałem: -

O Boże! - Brakowało mi już sił.
Podniosłem rękę i powiedziałem: -
Och, Ojcze, zabrałeś mi żonę - nie zabieraj mi dziecka i nie zostawiaj mnie.

Proszę, drogi Boże.
Przepraszam za całe zło, które uczyniłem.
Będę głosić.
Uczynię wszystko - wszystko, co powiesz - drogi Panie.
Nie zabieraj mi, proszę, mego dziecka, proszę, proszę. -
Wtedy zsunęła się ta ciemna zasłona.
Wiedziałem, że to oznacza koniec.
Powiedziałem: - Żegnaj, mój skarbie.
Boży aniołowie przyjdą za chwilę po ciebie.
Odejdziesz, by być ze swoją mamą.
Tatuś weźmie twoje małe ciałko i złoży cię w ramiona twojej mamy.
Pewnego dnia tatuś znowu się z tobą zobaczy. -
Położyłem rękę na jej serduszku, mówiąc: - Och, Boże!
Nie według mojej woli, ale według Twojej woli niech się stanie.


Za krótką chwilę zstąpili Boży aniołowie, wzięli jej małą duszę i odeszli z nią do Chwały.

Na jej pogrzebie głosił brat Smith - pastor metodystyczny.
Kiedy jej trumienka została spuszczona do grobu, podniósł garść ziemi i powiedział: - Popioły do popiołów, proch do prochu, ziemia do ziemi. -
Wydawało mi się, że stare sosny jakby niosły cichą pieśń:

Jest pewien kraj za rzeką,
Który nazywamy słodkim, wiecznym krajem,
A brzeg ten osiągamy tylko dzięki głębokiej wierze,
Jeden po drugim podchodzimy do jego bramy,
Gdzie mieszkać będziemy wraz z nieśmiertelnymi,
Pewnego dnia zaczną bić w te złote dzwony dla ciebie i dla mnie.

Och!
Poszedłem do domu ze złamanym sercem.
Próbowałem pracować.
W tamtym czasie wykonywałem pracę związaną z elektrycznością.
Pracowałem jako elektryk.
Pewnego dnia, bardzo wcześnie rano, wspiąłem się na słup, by zdjąć umieszczony tam licznik.

Śpiewałem pieśń: "Tam na wzgórzu stał..." (Pracowałem przy linii drugorzędnej.

Jeśli jesteś elektrykiem, wiesz, o czym mówię.
Linia główna biegnie zaraz przy niej.)
"Stary, szorstki krzyż, strasznych cierpień i hańby znak.
Obejmuję krzyż..." Popatrzyłem na dół na ziemię, a na niej był cień mego ciała i słupa, tworzący krzyż i przypominający mi krzyż, na którym Chrystus umarł za mnie.

Zaciągnąłem ciasno swój pas bezpieczeństwa.
Zacząłem się bardzo denerwować.
Zdjąłem gumową rękawicę, by położyć rękę na głównej linii, którą płynęło 2300 woltów.
One połamałyby wszystkie kości mego ciała.

Powiedziałem: - Boże, to tchórzostwo z mojej strony. -
Lecz powiedziałem: - Sharon, kochanie, tatuś idzie do domu i spotka się z tobą za parę chwil.
Już tego nie mogę znieść.

Przyjaciele, nie będę nigdy wiedział, aż do owego dnia, co się stało - wierzę jednak, że Bóg starał się zachować ten Dar.

Następną rzeczą, którą sobie uświadomiłem, było to, że siedzę na dole pod tym słupem z rękami na kolanach, w płaczu i spocony.

Pomyślałem sobie: - Jestem wrakiem.
Nie mogę pracować. - Zapakowałem narzędzia do samochodu i pojechałem do domu.
Chciałem odejść z tej ziemi i być z moimi umiłowanymi, którzy byli z Panem.

Życie na tej ziemi nie miało już dla mnie żadnej wartości.
Wszystko, dla czego żyłem, było już na drugim świecie.
Bez nich moje złamane serce nie potrafiło już wytrzymać w tym zmaganiu.
Myślę jednak, że była to Boża wola, Bóg chciał zachować swój Dar.
Miał pewien plan, który musi zostać wykonany.
Jestem pewien, że każda tragedia - jej głęboki smutek, który musiałem przeżywać - było to potrzebne, by doprowadzić mnie do takiego stanu, w którym Bóg mógł mnie użyć.
Bóg wie, co jest dla nas najlepsze.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:26 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Matka zaproponowała mi, bym zamieszkał z nią.

Inni także proponowali swoje domy.
Zrozumcie jednak - chciałem pozostać tam, gdzie mieszkałem razem z Hope.
Nie mieliśmy nic prócz paru starych mebli, ale była to nasza własność.
To był dom.
Byliśmy razem szczęśliwi i nie chciałem opuszczać tych rzeczy, bo należały one do niej i do mnie.
Billy Paulem opiekował się sąsiad, a kiedy wracałem do domu, szedłem po niego i zabierałem go do domu ze sobą.

Pewnego dnia, kiedy przyszedłem do domu, odebrałem pocztę.
Na pierwszym liście, który zobaczyłem, był następujący
adres: "Panienka Sharon Rose Branham".

Były to jej oszczędności z okazji Świąt Bożego Narodzenia; 80 centów.

Ach!
Upadłem na ziemię, zacząłem płakać.
Myślałem, że wezmę strzelbę i odbiorę sobie życie.
To doprowadzało mnie do szaleństwa.
Traciłem zmysły.
Za bardzo zadręczałem się myślami o tym.
Zacząłem płakać i płakałem, aż zasnąłem.
Nigdy tego nie zapomnę.
Śniło mi się, że szedłem prerią.
Kiedyś pracowałem na ranczo, na zachodzie.
Szedłem sobie i śpiewałem: "Złamało się koło u wozu".
Słyszeliście tę pieśń.

"Tam na ranczo, które jest na sprzedaż".

Przypadkowo popatrzyłem w bok i zobaczyłem stary zachodni wóz z budą, z odłamanym kołem.
Złamane koło u wozu.
Powiedziałem: - Tak, to prawda. -
Zza niego wyszła młoda, przepiękna blondynka, może 18 lub 20 letnia.

Piękniejszej dziewczyny nigdy w życiu nie widziałem.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:26 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
Zdjąłem kapelusz i powiedziałem:

- Dzień dobry pani - i zacząłem odchodzić.
- Witaj, tato - odpowiedziała.
- Przepraszam. Czy pani powiedziała: tato?
- Tak. Nie poznajesz mnie, tatusiu?
- Nie.
- A czego ty nauczasz na temat nieśmiertelności? - zapytała.
Uczę, że w niebie nie będzie bardzo starych ludzi ani małych dzieci.
Wszyscy będziemy w jednym wieku.
Być może będziemy mniej więcej w wieku Jezusa, kiedy umarł, około 30-tu lat.

- Czy nie wiesz, czego nauczasz na temat nieśmiertelności?
- Zgadza się, lecz cóż to ma wspólnego z panią?
- Och, tatusiu, czy mnie nie poznajesz?
Tam na ziemi byłam twoją małą Sharon.

- Sharon? - powiedziałem.
- Czym się martwisz, tatusiu?
- Moja droga, przecież ty nie jesteś Sharon?
- Ależ tak. Gdzie jest Billy Paul?
- Hm, moja droga, nie rozumiem ciebie - powiedziałem.
- Wiem, że nie. Mama czeka na ciebie.
- Mama! Gdzie jest mama?
- Tatusiu, czy nie wiesz, gdzie jesteś?
- Nie.
- To jest niebo - powiedziała.
- Niebo? - zapytałem.
- Tak, i mama jest w naszym nowym domu - powiedziała.
- W nowym domu?
- Tak, w twoim nowym domu, tatusiu.
- Moja droga, nie mam żadnego nowego domu.

Wszyscy moi krewni są włóczęgami. My tylko podróżujemy, płacimy czynsz tu i tam.
Żaden Branham nigdy nie posiadał swojego własnego domu.
Nie mam żadnego nowego domu.

- Ale tatusiu, masz tutaj w górze.
Popatrzyłem w bok. Wydawało mi się, że widzę wyłaniającą się Bożą Chwałę.
Potem zobaczyłem stojący tam wielki, wspaniały, przepiękny dom.
- To jest teraz twoje mieszkanie, tatusiu.
Mama jest tam i czeka na ciebie.
Ja poczekam tutaj na Billy Paula.
Czy nie pójdziesz się z nią zobaczyć?
- Tak, moja droga.
- Ty pobiegnij do domu, a ja poczekam na Billego.
Ruszyłem tam.
Nie mogłem tego zrozumieć, lecz kiedy wszedłem po tych stopniach, zobaczyłem Hope. Była tak słodka jak zawsze.
Młoda, ciemne włosy zwisały jej na ramiona.

Ubrana była na biało.
Kiedy wyciągnęła do mnie ręce, upadłem po prostu u jej stóp.

- Kochanie, nie rozumiem tego.
Widziałem Sharon - powiedziałem.
- Tak.
Powiedziała, że idzie na dół, by na ciebie czekać - powiedziała Hope.
- Kochanie, coś gdzieś musi być nie tak.
Czy ona nie jest piękną, młodą damą?
Czy nasza córka nie wyrosła na piękną dziewczynę?

- Tak. Jest bardzo miła - odpowiedziała.
- Och, kochanie - powiedziałem.
- Och, tak bardzo się martwisz, prawda?
- Tak - odpowiedziałem.
- Widziałam cię.
Płakałeś i martwiłeś się o mnie i o Sharon.
My jesteśmy w o wiele lepszym położeniu niż ty. Nie martw się więcej.

- Hope, spróbuję się już nie martwić, kochanie.
- Nigdy w życiu nie złożyłeś mi obietnicy, której byś nie spełnił. - Zawsze starałem się spełnić swoją obietnicę.
Powiedziała:
- Posłuchaj, obiecaj mi, że już nie będziesz się martwił.
- Postaram się nie martwić, kochanie. - Objęła mnie.
Potem rozejrzała się i zapytała:
- Nie zechcesz usiąść?
Zobaczyłem tam stojący wielki fotel.
Popatrzyłem znowu na nią.
- Wiem, o czym myślisz - o tym starym fotelu, który musiałeś oddać. - powiedziała.
.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 16 września 2013, o 18:27 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
-
Tak - powiedziałem.
Cofnąłem się myślami do naszego starego domu.
Byłem taki zmęczony, a mieliśmy tylko te stare, na pewno znane wam, krzesła, na których da się siedzieć tylko w bardzo wyprostowanej pozycji.

Chcieliśmy zdobyć fotel Morrisa.
Takie kosztowały wtedy ponad 15 dolarów i pamiętam, że musieliśmy zapłacić 2 dolary w pierwszej racie, a później płaciliśmy dolara tygodniowo.
Kupiliśmy taki fotel i spłaciłem jakieś 6 czy 7 dolarów jego ceny, lecz znalazłem się w takiej sytuacji, że nie byłem w stanie uiścić za niego już żadnych opłat.

Powiedziano mi, że przyjdą po ten fotel i go zabiorą.
Pamiętam ten dzień.
Hope wiedziała, że lubiłem placek z czereśniami.
Niech będzie błogosławione jej serce.
Upiekła więc dla mnie placek z czereśniami.
Kiedy przychodziłem wieczorem do domu bardzo zmęczony po głoszeniu Słowa,
siadałem na tym fotelu i rozważałem przez chwilę Słowo Boże.

Wiele razy w nim zasypiałem.
Tamtego wieczora ona wiedziała, że nie ma już fotela, chciała więc mnie jakoś pocieszyć. Taka jest prawdziwa żona.
To jest prawdziwy skarb.
Poznałem, że jest z jakiegoś powodu niezmiernie niespokojna.
Chciała, żebym tego wieczora poszedł na chwilę nad rzekę na ryby.
Pomyślałem, że coś tu jest nie tak.

Powiedziałem: - Pójdźmy do frontowego pokoju. - Zobaczyłem, jak posmutniała.
Kiedy weszliśmy do tego pokoju, zobaczyłem, że nie było naszego fotela.
Popatrzyła na mnie i zaczęła płakać.

Objęliśmy się i powiedziałem: - Och, skarbie, nie mogliśmy na to nic poradzić.
Nic nie mogliśmy na to poradzić.
Kiedy teraz patrzyła na mnie i na ten wielki fotel, powiedziała:
- Kochanie, po ten fotel nikt nie przyjdzie, by go zabrać.
Ten jest już zapłacony. - Usiedliśmy, by trochę odpocząć.


Och, bracie i siostro, czasami jestem tak zmęczony tutaj na ziemi.
Wykończony.
Bez spoczynku.
Na nogach dzień i noc.
Kiedy przychodzę do domu, by odpocząć, wszędzie są ludzie w rozpaczliwych potrzebach. O Boże, co mam robić?
Jednak wiem jedno - że pewnego dnia przejdę na drugą stronę tej rzeki, i kiedy się tam przedostanę, mam tam dom, mam fotel, który jest już zapłacony.
Czekają na mnie moi umiłowani i pewnego dnia przejdę na drugą stronę tego wielkiego Jordanu, a wtedy będę mógł odpocząć.


Bóg Wszechmogący był zmuszony przeprowadzić mnie przez to gorzkie przeżycie, bo nie zważałem na Jego wołanie.

Nieodwołalne są dary i powołania Boże.
Gdybym usłuchał Boga, a nie człowieka, prawdopodobnie Dar ten zacząłby działać wcześniej i dzięki temu moja usługa mogłaby być sto razy większa niż była.
Oszczędziłbym sobie również wielu lat nieopisanego smutku.
Ponieważ pokutowałem i codziennie pozwalam Bogu kierować mną i posługiwać się moim życiem,
On przywrócił mi to, co było mi zabrane, tak jak Jobowi w dawnych czasach, i za to jestem Jemu wdzięczny.


Przyjmij Go do swego serca i oddaj Jemu swoje życie, drogi Czytelniku.
Na Chrystusie się nie zawiedziesz.
Nigdy nie będziesz tego żałować.
Niech cię Bóg błogosławi w imieniu Jezusa.


***
http://www.chrzescijanin.republika.pl/b ... iorys.html
,
http://poselstwo.slupsk.pl/index.php/us ... 35-branham
.

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł: Re: Kim jest William Branham? życiorys z książki
 Post Napisane: 18 września 2019, o 18:34 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 3 lipca 2012, o 17:54
Posty: 18362
WILLIAM MARRION BRANHAM


Mój Życiorys – William Branham
(19 IV 1959, Los Angeles)
http://www.poselstwo.vxm.pl/poznaj-praw ... n-branham/

_________________
Obrazek
Isaj40/9
Wstąpże na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny Syjonie!
Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny Jeruzalem!
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judy: Oto wasz Bóg!


.


Ostatnio przesunięty w górę 18 września 2019, o 18:34 przez: noemi.

Góra 
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
 Post Napisane: 18 września 2019, o 18:34 
 


Góra 
  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
 
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 27 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2

Strona główna forum » BIBLIA dla KAŻDEGO- TWARDY POKARM » BIBLIA a DOGMATY » BIBLIA a W. Branham -


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości

 
 

 
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
To forum działa w systemie phorum.pl
Masz pomysł na forum? Załóż forum za darmo!
Forum narusza regulamin? Powiadom nas o tym!
Tłumaczenie phpBB3.PL